środa, 30 lipca 2014

Od Nuuki'ego

   To było najszybsze omdlenie w moim życiu. Blondynka i ten patafian najwyraźniej także już za mną nie przepadali, tak jak i ja za nimi. Wykrzywiłem usta w grymasie obrzydzenia i odszedłem dumnym krokiem. Musiałem się jeszcze udać do sklepu z instrumentami, pójść do jakiegoś sklepu kupić parę batoników dla Mese, bezdomnego z którym siedziałem, do biblioteki po parę książek, a pod wieczór pójść sprawdzić co z Rie. Ta dziewczyna niewyobrażalnie mnie denerwowała, a jednocześnie nie mogłem się powstrzymać z pomaganiem jej, nawet gdyby nie rozwaliła sobie nogi.
   Stawiałem przed sobą kolejne kroki, usiłując powstrzymać potworny ból głowy i mroczki przed oczami. Patafianowi najwyraźniej nie przyszło do głowy, żeby mi pomóc, a blondyneczka była zbyt przerażona, żeby chociaż sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku, zapytać, czy cokolwiek. W pewnym momencie musiałem przystanąć, oprzeć się o ścianę i opuścić w dół głowę, aby powstrzymać potencjalne wymioty. To, co stało się z Rie, omdlenie, moja bezsenność przez ostatni dzień, wszystko połączyło się w zabójczą mieszankę dla mojego umysłu. Poszukałem wzrokiem jakiejś ławki, ale nic takiego nie znalazłem. Usiadłem pod ścianą i zacząłem nucić sobie coś na uspokojenie.
   Ocuciło mnie lekkie potrząsanie moim ramieniem przez tą blondyneczkę. Patrzyła mi w przekrwione oczy tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczętami. Jej usteczka zastygły w wyrazie niepewności. Zamknąłem z powrotem oczy, ale z moich ust wydobył się cichy, ochrypnięty głos, mamroczący niezrozumiałe słowa. Gdy dziewczyna potrząsnęła mną jeszcze raz, powiedziałem wyraźniej;
    -Dlaczego wcześniej nie sprawdziłaś, czy wszystko ze mną w porządku? To takie trudne, aby zapytać trzema słowami? Albo nawet i dwoma?
   Dziewczyna zacisnęła usta.
<Marie?>

niedziela, 1 czerwca 2014

Od Marie CD Chuchi'ego

   Dziwne. Mogę powiedzieć, że nawet bardzo dziwne. Stałam przez kilka sekund jak słup soli, a serce galopowało jakby biegło w wyścigu. Ale akurat to nie było dziwne. Dziwne było to, że w mojej głowie cały czas słyszałam głos tego Chuichiego. Miły, ciepły, a nawet trochę opiekuńczy. I oczy o dziwnym kolorze... Ich barwa zapadła mi w pamięć. Jego ostatnie spojrzenie było... Och, trudno opisać mi to uczucie!
   Spojrzałam płochliwie na stojącego przede mną bladego mężczyznę. On tylko prychnął i wzruszył ramionami, więc na chwiejnych nogach weszłam do sklepu.

*

   Nie miałam pieniędzy. Znaczy się, miałam, ale jeszcze nie zaczęłam pracy, a jenów pozostałych po przeprowadzce miałam jak na lekarstwo. Brałam więc jak najmniej produktów, a do tego jak najtańszych. Większość była pewnie niezdrowa, ale najwyżej się rozchoruję. Oprócz tego wzięłam też jakieś mydło i szampon. Trudno, moje włosy muszą wytrzymać chwilową biedę.
   W dziale pieczywa znów się na niego natknęłam. Nagle zrobiło mi się bardzo, bardzo gorąco na całym ciele i poczułam, że się rumienię. Co się ze mną dzieje? Spojrzał się na mnie tymi swoimi szmaragdowymi oczami. Uśmiechnął się lekko.
   Poczułam, że zaraz zemdleję.
   Ale nie zemdlałam, tylko wykrzywiłam usta w dziwnym grymasie, który miał być uśmiechem. Cóż, pomyślałam, on chyba tu mieszka. Chcąc nie chcąc, będę go często widywać.
Zapłaciłam i szybko ulotniłam się ze sklepu. Marzyłam tylko o wyskoczeniu z ubrań i wzięciu gorącej kąpieli. Musiałam to wszystko przemyśleć.

*

   Nie wiem, czy byłam czerwona od pary wodnej w łazience, czy od tego, o czym właśnie myślałam. Ten chłopak... Ech, wara od moich myśli! Dlaczego ciągle zaprzątałam sobie tym głowę? Co było w nim takiego... hipnotyzującego?
   Ani się spostrzegłam, a zapadłam w sen.

*

   Mała, blondwłosa dziewczynka wypadła z kamienicy na dziedziniec. W rączce trzymała pudełko kredy. Była wyjątkowo ślicznie ubrana - błękitna sukienka w grochy i kokardy we włosach dodawały jej uroku.
    - Marie, tylko wróć na kolację! - zawołała z góry kobieta. Dziewczynka była do niej niesamowicie podobna.
   Marie wyciągnęła kredę z opakowania i zaczęła rysować. Jak na małe dziecko jej "bazgroły" były bardzo ładne.
   Na ławce przy dziedzińcu siedział mężczyzna o długich, jasnych włosach i niemal białych oczach. Niby od niechcenia patrzył na bawiącą się panienkę.
   Obok mężczyzny, jakby znikąd, pojawiła się kobieta w prostej lazurowej sukni. Jej usta miały krwistoczerwoną barwę.
    - I jak? - zwróciła się do siedzącego.
    - Jeszcze nie czas, Fukki - mężczyzna bawił się listkiem opadłym z drzewa - Jeszcze nie czas.

Uwaga!

Blog czynny, ze mną na czole, ale jednak. Nie spodziewajcie się zbyt dużo po Rie, a opowiadania proszę przysyłać do Japuszka.
Dziękuję,
Nuuki

sobota, 31 maja 2014

Przepraszam

Bardzo, baaaardzo przepraszam tych, którzy chcą, chcieli lub już dołączyli, ale ten bloga umiera w powijakach. Wiem, że ludzie piszą, lecz ja po prostu nie mam siły i czasu na prowadzenie tego typu blogów. Istnieje wiele podobnych z lepszymi właścicielami ode mnie, więc do nich dołączcie.
Rie.
~~~
Blog zostanie usunięty po upływie godziny od wypuszczenia posta.

środa, 28 maja 2014

Od Chuichi'ego CD Nuuki'ego i Marie

   Wyszedłem do domu , trzaskając drzwiami. Miałem dość tej nory i okropnie tęskniłem za Ameryką. Ale i tak nie poukładałbym sobie znowu życia...
   Niedawno dowiedziałem się o śmierci mojej babci. Okazało się, że dostałem w spadku małe mieszkanie w Japonii. Czy się ucieszyłem? Szczerze i tak jest lepsze od tej dziury, choć przyjemnej dziury w Ameryce. Zamknąłem drzwi i wszedłem do kuchni. Otworzyłem szafki - w których jak zawsze ziała pustka. Zakląłem i ruszyłem w stronę małego spożywczaka niedaleko domu.
   Szare japońskie miasto nie wyglądało przytulnie. Domy były raczej małe, szare, niektóre lekko zaburzone na skutek trzęsienia ziemi. Ominąłem starą bibliotekę i zakręciłem wąską uliczką prowadzącą do centrum Nomakai. Nagle zderzyłem się z jakimś małolatem. Już miałem burknąć coś w stylu ,, uważaj młody/a" ! kiedy spostrzegłem, że to młoda, drobna i wcale nie młodsza dziewczyna. Zdawała się być w moim wieku, mimo że była niższa.
    - Oj, wybacz -uśmiechnąłem się w jej stronę - Nie chciałem.
   Podałem jej rękę, aby pomóc jej wstać.
    - Nic ci nie jest? - uśmiechnąłem się po raz drugi trochę zadziornie.
   Nic nie odpowiedziała.
    - Ej, no co? - mruknąłem - Żadnego dziękuję ani wypchaj się?
   Spojrzała mi w oczy. W sumie była nawet ładna, ale nie dałem się wyprowadzić z równowagi.
    - Ja ... - bąknęła. - Ja szłam do sklepu ...
   Spojrzałem na nią dziwnie.
    - Emm ... Jestem Chuichi, a ty? - zapytałem.
    - Marie - odparła. Ładne imię. Sam chciałbym mieć Amerykańskie imię, ale matka Japonka uparła się na tak dziwaczne imię jak ,,Chuichi".
   Nagle coś obiło mi się o moje plecy.
    - Ej uważaj, kolo! - burknąłem. Czarnowłosy chłopak wzruszył ramionami.
    - Dobra ja spadam! - zwróciłem się do Marie i wszedłem do sklepu, zostawiając tą dwójkę sobie.
   Ostatnie spojrzenie poświęciłem jasnowłosej dziewczynie.
<Ktoś? Cierpię na brak weny ;--; >

poniedziałek, 19 maja 2014

Od Nuuki'ego CD Rie

   Przeczesałem palcami włosy, gdy pielęgniarka otworzyła białe, szpitalne drzwi. Normalnie się tak nie zachowuję, ale nie jestem bez serca. Chociaż może...Czy ja pomagam ludziom, których nienawidzę lub nie lubię?
    - Ja...Ja ci zarobię. Albo nie. Nie wiem! - powiedziałem w tempie tak szybkim, że na twarzy kobiet pojawiły się zdziwione wyrazy.
    - Nie mam co robić za dnia... Zwykle śpię, więc... Ale nie mam skrzypiec. To co ja mam zrobić? - zastanawiałem się głośno myśląc - W sumie nawet jej nie lubię...
   Westchnąłem i wymierzyłem kopniaka jakiejś szafce, która najwyraźniej mnie nie lubiła. A z resztą, szafki nikogo nie lubią.
    - Zawsze możesz wypożyczyć skrzypce, niedaleko jest sklep, w którym można kupić instrument, ale w skrajnych przypadkach dają na kredyt, albo można wypożyczyć, jak wcześniej mówiłam. - wtrąciła się rudowłosa pielęgniarka.
   Wbiłem nienawistny wzrok w dziewczynę i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Musiałem to wszystko dokładnie przemyśleć...
   Moje mieszkanie nie było duże i do tego obskurne. Okno było jedno, z sypialni, a samo mieszkanko miało sypialnię, coś podobnego do salonu i łazienkę. Nie spędzałem tam zbyt wiele czasu. Zwykle chodziłem po okolicznych łąkach, lub siedziałem na ruchliwych ulicach centrum i obserwowałem ludzi, którzy przechodzili obok mnie, oraz bezdomnego, z którym siedziałem tak obojętnie. On trzymał kubek ze Starbucksa, zbierając na jakieś piwo, a ja czytałem książkę z biblioteki. Zawsze dawałem mu kawałek batonika, którego miałem ze sobą, gdy szedłem z nim posiedzieć. Rodzice zawsze mówili 'Nie rozmawiaj z obcymi, no chyba, że będziesz miał z tego jakieś korzyści'. Ale teraz nie żyją i nie obchodzi ich, co robię.
   Moja komórka zawibrowała, a na małym ekranie pokazało się imię Wyktora. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem sprzęt do ucha.
    - Gy...Znaczy się, Nuuki, co tam u ciebie? -Wyktor prawie krzyczał, usiłując przebić się głosem przez zimne, Rosyjskie zawieruchy. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do mojego nowego imienia.
    - U mnie nie najlepiej. Czy możemy porozmawiać później? - krzyknąłem w słuchawkę, a ludzie na ulicy dziwnie na mnie popatrzyli - Teraz muszę iść do domu.
    - Dobrz...Ja (kszszsz)...mu (kszszsz)...Pa! - rozłączył się. Nie mam pojęcia na jakim zadupiu znajdował się w chwili rozmowy ze mną, ale raczej nie było to centrum Moskwy.
   Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem mozolnym krokiem w stronę domu, wsadzając dłonie do kieszeni czarnej, szorstkiej kurtki. Nigdy nie interesowały mnie materiały...
   I w ten sposób, na środku chodnika, zemdlałem, wpadając na jakąś dziewczynę, która rozmawiała z jakimś chłopakiem, ona purpurowa, a on lekko zirytowany. I tak to właśnie było.
<Chuchio? Marie?>

Od Marie - Życie

   Widziałam śmierć w jej oczach.
   Ona dała mi życie. Nosiła przez dziewięć miesięcy pod sercem, potem karmiła własną piersią. Odejmowała sobie od ust, bylebym tylko miała dostatek. Nauczyła mnie chodzić, mówić, czytać, pisać. Przekazała mi wiele mądrych myśli. Nauczyła mnie żyć. Była ze mną, gdy byłam chora i gdy zbiłam sobie kolano. Gotowała dla mnie obiady. To dzięki niej żyję!
   A ja widziałam śmierć w jej oczach.

*

   Westchnęłam na denerwujący turkot kółek walizki, toczącej się po nierównym chodniku. Nie lubiłam hałasu, nawet tak małego.
   W ręku trzymałam klucze od mojego nowego mieszkania. Właścicielka przesłała mi je pocztą. Szczerze mówiąc, to aż trzęsłam się na myśl, że w ogóle mogłabym się z nią spotkać osobiście. Ale to nie tak, że jej nie lubiłam, czy coś. Ja po prostu... nienawidziłam rozmawiać.
   Stanęłam przed trzykondygnacyjnym, niezbyt nowym budynkiem. W dwóch oknach paliło się światło, jedna szyba była wybita. Ponoć było tu jedno opuszczone mieszkanie. Ze ścian złaziła wysłużona, brązowa farba, odsłaniając czerwone cegły. Drzwi wejściowe były duże, zrobione z ciemnego, niepomalowanego drewna. Prawie jak u nas w Londynie, pomyślałam.
   Przekroczyłam próg i wspięłam się na pierwsze piętro, uważając, aby nie potknąć się na nierównych schodach. Mieszkałam pod numerem 5. Z niemałym trudem przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka.
   Mieszkanie było małe, skromne, ale jednocześnie ładnie urządzone. Kuchnia, jadalnia i salon tworzyły niedużą całość, oddzielone były od siebie półściankami. Na ścianach widniały panele w całkiem dobrym stanie, a podłoga była pokryta linoleum. Kanapa obita była widocznie niedrogą, lecz nową okładziną. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające wiejskie krajobrazy. Całokształt prezentował się bardzo ładnie.
Łazienka była tak maleńka, że ledwo mieściła się tam muszla klozetowa i wanna. Zlewu nie było.
   Za to moja sypialnia była wspaniała. Łóżko było niesamowicie wygodne, choć trochę sprężynowało. Spore okno zasłoniono beżowymi zasłonami. Komoda była nieduża, ale bardzo pojemna. Na drewnianej podłodze znajdował się dywan w przyjemnych odcieniach pomarańczu.
   Rozpakowałam walizki i od razu zajrzałam do lodówki. Pacnęłam się w czoło - przecież muszę kupić jedzenie. Wyszłam więc z mieszkania i podreptałam do najbliższego spożywczaka, wskazanego przez właścicielkę.

*

   Poczułam zderzenie z czymś średnio miękkim i po chwili leżałam na ziemi. Okazało się, że wpadł na mnie jakiś chłopak. Wyższy ode mnie o głowę.
    - Oj, wybacz - miał przyjemny głos - Nie chciałem.
   Podał mi rękę, aby pomóc mi wstać. Spurpurowiałam i bąknęłam coś w stylu "nic nie szkodzi". Przeszedł mnie dreszcz, gdy z jego pomocą wstałam na nogi. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a moje serce biło w niewyobrażalnym tempie. Nieprzyzwyczajony organ już by skapitulował.
    - Nic ci nie jest? - uśmiechnął się do mnie trochę zadziornie.
   Nic nie odpowiedziałam. Pomyślałam, że jeśli nic nie powiem, to zignoruje mnie i sobie pójdzie. Miałam zamiar już biec do sklepu.
    - Ej, no co? - chyba posmutniał - Żadnego dziękuję ani wypchaj się?
   Dopiero teraz zauważyłam, że mówi on po angielsku.
   Po raz pierwszy spojrzałam mu w oczy. Ze strachem.
<Chuchio?>