Strony

niedziela, 1 czerwca 2014

Od Marie CD Chuchi'ego

   Dziwne. Mogę powiedzieć, że nawet bardzo dziwne. Stałam przez kilka sekund jak słup soli, a serce galopowało jakby biegło w wyścigu. Ale akurat to nie było dziwne. Dziwne było to, że w mojej głowie cały czas słyszałam głos tego Chuichiego. Miły, ciepły, a nawet trochę opiekuńczy. I oczy o dziwnym kolorze... Ich barwa zapadła mi w pamięć. Jego ostatnie spojrzenie było... Och, trudno opisać mi to uczucie!
   Spojrzałam płochliwie na stojącego przede mną bladego mężczyznę. On tylko prychnął i wzruszył ramionami, więc na chwiejnych nogach weszłam do sklepu.

*

   Nie miałam pieniędzy. Znaczy się, miałam, ale jeszcze nie zaczęłam pracy, a jenów pozostałych po przeprowadzce miałam jak na lekarstwo. Brałam więc jak najmniej produktów, a do tego jak najtańszych. Większość była pewnie niezdrowa, ale najwyżej się rozchoruję. Oprócz tego wzięłam też jakieś mydło i szampon. Trudno, moje włosy muszą wytrzymać chwilową biedę.
   W dziale pieczywa znów się na niego natknęłam. Nagle zrobiło mi się bardzo, bardzo gorąco na całym ciele i poczułam, że się rumienię. Co się ze mną dzieje? Spojrzał się na mnie tymi swoimi szmaragdowymi oczami. Uśmiechnął się lekko.
   Poczułam, że zaraz zemdleję.
   Ale nie zemdlałam, tylko wykrzywiłam usta w dziwnym grymasie, który miał być uśmiechem. Cóż, pomyślałam, on chyba tu mieszka. Chcąc nie chcąc, będę go często widywać.
Zapłaciłam i szybko ulotniłam się ze sklepu. Marzyłam tylko o wyskoczeniu z ubrań i wzięciu gorącej kąpieli. Musiałam to wszystko przemyśleć.

*

   Nie wiem, czy byłam czerwona od pary wodnej w łazience, czy od tego, o czym właśnie myślałam. Ten chłopak... Ech, wara od moich myśli! Dlaczego ciągle zaprzątałam sobie tym głowę? Co było w nim takiego... hipnotyzującego?
   Ani się spostrzegłam, a zapadłam w sen.

*

   Mała, blondwłosa dziewczynka wypadła z kamienicy na dziedziniec. W rączce trzymała pudełko kredy. Była wyjątkowo ślicznie ubrana - błękitna sukienka w grochy i kokardy we włosach dodawały jej uroku.
    - Marie, tylko wróć na kolację! - zawołała z góry kobieta. Dziewczynka była do niej niesamowicie podobna.
   Marie wyciągnęła kredę z opakowania i zaczęła rysować. Jak na małe dziecko jej "bazgroły" były bardzo ładne.
   Na ławce przy dziedzińcu siedział mężczyzna o długich, jasnych włosach i niemal białych oczach. Niby od niechcenia patrzył na bawiącą się panienkę.
   Obok mężczyzny, jakby znikąd, pojawiła się kobieta w prostej lazurowej sukni. Jej usta miały krwistoczerwoną barwę.
    - I jak? - zwróciła się do siedzącego.
    - Jeszcze nie czas, Fukki - mężczyzna bawił się listkiem opadłym z drzewa - Jeszcze nie czas.

Uwaga!

Blog czynny, ze mną na czole, ale jednak. Nie spodziewajcie się zbyt dużo po Rie, a opowiadania proszę przysyłać do Japuszka.
Dziękuję,
Nuuki