Strony

sobota, 31 maja 2014

Przepraszam

Bardzo, baaaardzo przepraszam tych, którzy chcą, chcieli lub już dołączyli, ale ten bloga umiera w powijakach. Wiem, że ludzie piszą, lecz ja po prostu nie mam siły i czasu na prowadzenie tego typu blogów. Istnieje wiele podobnych z lepszymi właścicielami ode mnie, więc do nich dołączcie.
Rie.
~~~
Blog zostanie usunięty po upływie godziny od wypuszczenia posta.

środa, 28 maja 2014

Od Chuichi'ego CD Nuuki'ego i Marie

   Wyszedłem do domu , trzaskając drzwiami. Miałem dość tej nory i okropnie tęskniłem za Ameryką. Ale i tak nie poukładałbym sobie znowu życia...
   Niedawno dowiedziałem się o śmierci mojej babci. Okazało się, że dostałem w spadku małe mieszkanie w Japonii. Czy się ucieszyłem? Szczerze i tak jest lepsze od tej dziury, choć przyjemnej dziury w Ameryce. Zamknąłem drzwi i wszedłem do kuchni. Otworzyłem szafki - w których jak zawsze ziała pustka. Zakląłem i ruszyłem w stronę małego spożywczaka niedaleko domu.
   Szare japońskie miasto nie wyglądało przytulnie. Domy były raczej małe, szare, niektóre lekko zaburzone na skutek trzęsienia ziemi. Ominąłem starą bibliotekę i zakręciłem wąską uliczką prowadzącą do centrum Nomakai. Nagle zderzyłem się z jakimś małolatem. Już miałem burknąć coś w stylu ,, uważaj młody/a" ! kiedy spostrzegłem, że to młoda, drobna i wcale nie młodsza dziewczyna. Zdawała się być w moim wieku, mimo że była niższa.
    - Oj, wybacz -uśmiechnąłem się w jej stronę - Nie chciałem.
   Podałem jej rękę, aby pomóc jej wstać.
    - Nic ci nie jest? - uśmiechnąłem się po raz drugi trochę zadziornie.
   Nic nie odpowiedziała.
    - Ej, no co? - mruknąłem - Żadnego dziękuję ani wypchaj się?
   Spojrzała mi w oczy. W sumie była nawet ładna, ale nie dałem się wyprowadzić z równowagi.
    - Ja ... - bąknęła. - Ja szłam do sklepu ...
   Spojrzałem na nią dziwnie.
    - Emm ... Jestem Chuichi, a ty? - zapytałem.
    - Marie - odparła. Ładne imię. Sam chciałbym mieć Amerykańskie imię, ale matka Japonka uparła się na tak dziwaczne imię jak ,,Chuichi".
   Nagle coś obiło mi się o moje plecy.
    - Ej uważaj, kolo! - burknąłem. Czarnowłosy chłopak wzruszył ramionami.
    - Dobra ja spadam! - zwróciłem się do Marie i wszedłem do sklepu, zostawiając tą dwójkę sobie.
   Ostatnie spojrzenie poświęciłem jasnowłosej dziewczynie.
<Ktoś? Cierpię na brak weny ;--; >

poniedziałek, 19 maja 2014

Od Nuuki'ego CD Rie

   Przeczesałem palcami włosy, gdy pielęgniarka otworzyła białe, szpitalne drzwi. Normalnie się tak nie zachowuję, ale nie jestem bez serca. Chociaż może...Czy ja pomagam ludziom, których nienawidzę lub nie lubię?
    - Ja...Ja ci zarobię. Albo nie. Nie wiem! - powiedziałem w tempie tak szybkim, że na twarzy kobiet pojawiły się zdziwione wyrazy.
    - Nie mam co robić za dnia... Zwykle śpię, więc... Ale nie mam skrzypiec. To co ja mam zrobić? - zastanawiałem się głośno myśląc - W sumie nawet jej nie lubię...
   Westchnąłem i wymierzyłem kopniaka jakiejś szafce, która najwyraźniej mnie nie lubiła. A z resztą, szafki nikogo nie lubią.
    - Zawsze możesz wypożyczyć skrzypce, niedaleko jest sklep, w którym można kupić instrument, ale w skrajnych przypadkach dają na kredyt, albo można wypożyczyć, jak wcześniej mówiłam. - wtrąciła się rudowłosa pielęgniarka.
   Wbiłem nienawistny wzrok w dziewczynę i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Musiałem to wszystko dokładnie przemyśleć...
   Moje mieszkanie nie było duże i do tego obskurne. Okno było jedno, z sypialni, a samo mieszkanko miało sypialnię, coś podobnego do salonu i łazienkę. Nie spędzałem tam zbyt wiele czasu. Zwykle chodziłem po okolicznych łąkach, lub siedziałem na ruchliwych ulicach centrum i obserwowałem ludzi, którzy przechodzili obok mnie, oraz bezdomnego, z którym siedziałem tak obojętnie. On trzymał kubek ze Starbucksa, zbierając na jakieś piwo, a ja czytałem książkę z biblioteki. Zawsze dawałem mu kawałek batonika, którego miałem ze sobą, gdy szedłem z nim posiedzieć. Rodzice zawsze mówili 'Nie rozmawiaj z obcymi, no chyba, że będziesz miał z tego jakieś korzyści'. Ale teraz nie żyją i nie obchodzi ich, co robię.
   Moja komórka zawibrowała, a na małym ekranie pokazało się imię Wyktora. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem sprzęt do ucha.
    - Gy...Znaczy się, Nuuki, co tam u ciebie? -Wyktor prawie krzyczał, usiłując przebić się głosem przez zimne, Rosyjskie zawieruchy. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do mojego nowego imienia.
    - U mnie nie najlepiej. Czy możemy porozmawiać później? - krzyknąłem w słuchawkę, a ludzie na ulicy dziwnie na mnie popatrzyli - Teraz muszę iść do domu.
    - Dobrz...Ja (kszszsz)...mu (kszszsz)...Pa! - rozłączył się. Nie mam pojęcia na jakim zadupiu znajdował się w chwili rozmowy ze mną, ale raczej nie było to centrum Moskwy.
   Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem mozolnym krokiem w stronę domu, wsadzając dłonie do kieszeni czarnej, szorstkiej kurtki. Nigdy nie interesowały mnie materiały...
   I w ten sposób, na środku chodnika, zemdlałem, wpadając na jakąś dziewczynę, która rozmawiała z jakimś chłopakiem, ona purpurowa, a on lekko zirytowany. I tak to właśnie było.
<Chuchio? Marie?>

Od Marie - Życie

   Widziałam śmierć w jej oczach.
   Ona dała mi życie. Nosiła przez dziewięć miesięcy pod sercem, potem karmiła własną piersią. Odejmowała sobie od ust, bylebym tylko miała dostatek. Nauczyła mnie chodzić, mówić, czytać, pisać. Przekazała mi wiele mądrych myśli. Nauczyła mnie żyć. Była ze mną, gdy byłam chora i gdy zbiłam sobie kolano. Gotowała dla mnie obiady. To dzięki niej żyję!
   A ja widziałam śmierć w jej oczach.

*

   Westchnęłam na denerwujący turkot kółek walizki, toczącej się po nierównym chodniku. Nie lubiłam hałasu, nawet tak małego.
   W ręku trzymałam klucze od mojego nowego mieszkania. Właścicielka przesłała mi je pocztą. Szczerze mówiąc, to aż trzęsłam się na myśl, że w ogóle mogłabym się z nią spotkać osobiście. Ale to nie tak, że jej nie lubiłam, czy coś. Ja po prostu... nienawidziłam rozmawiać.
   Stanęłam przed trzykondygnacyjnym, niezbyt nowym budynkiem. W dwóch oknach paliło się światło, jedna szyba była wybita. Ponoć było tu jedno opuszczone mieszkanie. Ze ścian złaziła wysłużona, brązowa farba, odsłaniając czerwone cegły. Drzwi wejściowe były duże, zrobione z ciemnego, niepomalowanego drewna. Prawie jak u nas w Londynie, pomyślałam.
   Przekroczyłam próg i wspięłam się na pierwsze piętro, uważając, aby nie potknąć się na nierównych schodach. Mieszkałam pod numerem 5. Z niemałym trudem przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka.
   Mieszkanie było małe, skromne, ale jednocześnie ładnie urządzone. Kuchnia, jadalnia i salon tworzyły niedużą całość, oddzielone były od siebie półściankami. Na ścianach widniały panele w całkiem dobrym stanie, a podłoga była pokryta linoleum. Kanapa obita była widocznie niedrogą, lecz nową okładziną. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające wiejskie krajobrazy. Całokształt prezentował się bardzo ładnie.
Łazienka była tak maleńka, że ledwo mieściła się tam muszla klozetowa i wanna. Zlewu nie było.
   Za to moja sypialnia była wspaniała. Łóżko było niesamowicie wygodne, choć trochę sprężynowało. Spore okno zasłoniono beżowymi zasłonami. Komoda była nieduża, ale bardzo pojemna. Na drewnianej podłodze znajdował się dywan w przyjemnych odcieniach pomarańczu.
   Rozpakowałam walizki i od razu zajrzałam do lodówki. Pacnęłam się w czoło - przecież muszę kupić jedzenie. Wyszłam więc z mieszkania i podreptałam do najbliższego spożywczaka, wskazanego przez właścicielkę.

*

   Poczułam zderzenie z czymś średnio miękkim i po chwili leżałam na ziemi. Okazało się, że wpadł na mnie jakiś chłopak. Wyższy ode mnie o głowę.
    - Oj, wybacz - miał przyjemny głos - Nie chciałem.
   Podał mi rękę, aby pomóc mi wstać. Spurpurowiałam i bąknęłam coś w stylu "nic nie szkodzi". Przeszedł mnie dreszcz, gdy z jego pomocą wstałam na nogi. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a moje serce biło w niewyobrażalnym tempie. Nieprzyzwyczajony organ już by skapitulował.
    - Nic ci nie jest? - uśmiechnął się do mnie trochę zadziornie.
   Nic nie odpowiedziałam. Pomyślałam, że jeśli nic nie powiem, to zignoruje mnie i sobie pójdzie. Miałam zamiar już biec do sklepu.
    - Ej, no co? - chyba posmutniał - Żadnego dziękuję ani wypchaj się?
   Dopiero teraz zauważyłam, że mówi on po angielsku.
   Po raz pierwszy spojrzałam mu w oczy. Ze strachem.
<Chuchio?>

Nowe człowieki!



I tak oto dołączyły do nas dwa nowe człowieki - Marie oraz Chuichi! Powitajmy ich w naszym mieście!


sobota, 17 maja 2014

Od Rie CD Nuuki'ego

   Obudziłam się mrugając oczami. Przez chwilę wszystko wydawało się rozmazane, ale już po chwili odzyskałam ostrość widzenia. Przed sobą zauważyłam rudowłosą pielęgniarkę. Zaczęłam się rozglądać nie podnosząc głowy.
   Dopiero wtedy zorientowałam się, że byłam w szpitalu. Dopiero wtedy poczułam **** ból w nodze. Krzyknęłam cicho, a położna zerwała się z krzesła, podchodząc do mnie. Spytała się mnie, czy wszystko w porządku, a ja odparłam biegle posługując się językiem mruknięć.
   Przypomniałam sobie, że ktoś mnie tu musiał przywieźć. Spytałam się pielęgniarki, czy faktycznie tak było, a ta parodiując mnie, odparła mruknięciem oznaczającym "tak". Wydedukowałam, że ta osoba stoi za drzwiami. Poprosiłam ją o otworzenie ich. Zrobiła to powoli...
   Moim oczom ukazał się piękny widok na czarnowłosego chłopaka, który walił głową w ścianę. Najwyraźniej robił to już od dłuższego czasu, ponieważ powoli pojawiały się pierwsze pęknięcia. ŚCIANY.    Moją pierwszą reakcją było: "Co on do **** robi?!"
   Następne dwie wypowiedziałam na głos:
    - Oooo... Martwiłeś się...
    - Chwila... **** kim ty do **** jesteś?!
   Pielęgniarka zgrabnie mnie zignorowała i tanecznym krokiem wyszła z sali, jakby bardzo potrzebowała do toalety. Chłopak zwrócił na mnie uwagę dopiero po serii krótkich krzyknięć i przekleństw, które (oczywiście niewiadomym) sposobem wydobywały się z moich ust. Nigdy tak nie klęłam i nie miałam zamiaru tak kląć w przyszłości...
   Chłopak ostatni raz mocno uderzył głową w ścianę, sypiąc z niej tynk, odwrócił się, podszedł do mojego łóżka i uderzył głową w materac. Uśmiechnęłam się, mało nie wybuchając śmiechem. Kelner ponowił próbę zniszczenia sobie czaszki materacem, ale odpuścił. Wstał, usiadł ponownie (tym razem na łóżku) i schował twarz w dłoniach.
    - Po co ja cię tu przywoziłem... - nagle podniósł głowę ze sztucznym uśmiechem - Zapraszam do restauracji 'Psycholód'! Nasi klienci NA PEWNO nie łamią sobie nóg!
   Zaśmiałam się i uderzyłam go poduszką. Po chwili powróciła jednak moja nieśmiałość i rumieniec. Moją nogę przeszył krótki impuls, przez który syknęłam z bólu. Chłopak zignorował mnie, bacznie obserwując proces rozwoju jego paznokci. Westchnęłam i obudziła się we mnie ta pewniejsza siebie część.
    - Dobra... Zacznijmy od początku. Ja jestem Rie, a ty? - spytałam wyciągając do niego dłoń.
    - Nuuki. - odparł zwięźle, ale nie podał mi ręki. Westchnęłam raz jeszcze i schowałam ją pod kołdrę.
   Nastała krępująca cisza. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, a on najwyraźniej nie był zbyt zadowolony spędzaniem ze mną czasu. Istniała tylko jedna rzecz, która przychodziła mi do głowy w tym momencie.
    - Dziękuję za ratunek. - powiedziałam rumieniąc się jeszcze bardziej.
   Nuuki znów przybił sobie "piątkę twarzową".
    - Nie przypominaj mi o tym. Coś mnie opętało, nie wiem co. Koniec tematu. Kropka.
   Wstał ponownie, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju szpitalnego. Tym razem ja uderzyłam głową w obiekt nieokreślony, kiedy zorientowałam się, że wyciągam rękę w stronę drzwi. Pielęgniarka wróciła do mojego łóżka, ale wyglądała, jakby nadal nie załatwiła potrzeby. Jej kolana schodziły się ku sobie...
    - Okazało się, że z twoją nogą jest coś poważniejszego. - oznajmiła - Operacja będzie kosztować nieco więcej niż przypuszczaliśmy...
   Podała mi kwitek. Przeczytałam cenę na samym jego dole i zrobiłam wielkie oczy. Określenie "nieco" nie było tutaj zbyt poprawne...
    - Aż tyle?! Skąd ja wezmę tyle kasy?!
~~~
   Nuuki usłyszał kawałek rozmowy i zatrzymał się gwałtownie na środku korytarza. Zacisnął dłonie w pięści. Nie panował już nad sobą, bo odwrócił się, wrócił, skąd przyszedł i zapukał do drzwi pokoju Rie Ochidy...
<Nuuki?>

Od Nuuki'ego

   Kolejne danie przybyło na blat.
    -Nuuki, stolik numer 7!
   Posłusznie podszedłem do plastikowej tacki z jakimś śmiesznym lodem trzymającym drugiego loda i podniosłem ją. Powędrowałem do stolika numer 7, położyłem jedzenie na stole i odszedłem.
   Dużo ludzi przewijało się przez restaurację. Od grubych łakomczuchów po chude kobiety o pociągłych twarzach. Mieli najróżniejsze twarze, ubrania, fryzury. Większość miała e-papierosy. Ale wszystkich obsługiwałem tak samo.
   Usiadłem sobie właśnie na stołku, bo wszyscy byli obsłużeni, gdy weszła dziewczyna o blond włosach. Miała na sobie różowy płaszczyk i chodziła o kulach. Westchnąłem i podszedłem do niej.
    -Witamy w restauracji 'Psycholód'. Oferujemy najlepsze lody w całym mieście, a do tego mamy dużo innych rzeczy. Zaprowadzę cię do stolika. - powiedziałem beznamiętnie.
   Pokazałem jej stolik na uboczu, bo wyglądała na zagubioną. Pomogłem zdjąć jej płaszcz i powiesiłem go na wieszaku. Odwróciłem się z powrotem do dziewczyny, a ona rozglądała się nerwowo usiłując jakoś usiąść.
    -Pomóc? - spytałem równie obojętnie jak wcześniej.
   Skinęła głową. Odsunąłem krzesło, a gdy usiadła trochę niezdarnie, przysunąłem je. Odszedłem, zapominając o zamówieniu. Przypomniałem sobie dopiero po dobrej chwili, że powinienem jej przynieść menu. Zerwałem się i podszedłem szybko. Rzuciłem jej na stolik i wręcz odbiegłem. Ta dziewczyna mnie w niewiadomy sposób irytowała. Gdy przeglądnęła jadłospis i najwyraźniej sobie coś wybrała wróciłem i przyjąłem zamówienie:
    -Czy mogę przyjąć zamówienie?
    -T-tak...- jakby ocknęła się z głębokiego snu - Ja poproszę...Bezę...Znaczy się, ciasto...I czekoladę na gorąco...T-tą z malinami...
   Spisałem to sobie. Patrzyłem na nią jeszcze chwilę i odwróciłem się na pięcie. Zaniosłem zamówienie do kuchni. Przeklinałem dzień, w którym zacząłem tu pracować, gdy niosłem jej ciastko i czekoladę. Ale...dziewczyny nie było przy stole.
   Siedziała na stołeczku przy pianinie i wygrywała jakąś melodię. Powtarzała się, ale była skomplikowana. Znana, bardzo. Ja również pamiętałem ją z czasów młodości. Na podeście do koncertów stały trzy instrumenty: pianino, skrzypce oraz wiolonczela. Postawiłem na stoliku filiżankę i talerzyk, nawet nie patrząc na to, co robię. Po prostu w jej muzyce coś było...Chwyciłem skrzypce i zacząłem przeciągać smyczkiem po strunach. Zamknąłem oczy i pogrążyłem się w muzyce...
   Dziewczyna bacznie mi się przyglądała. Najwyraźniej nie spodziewała się, że młody, obdarty kelner w jednej z mniej znanych kawiarni będzie znał te nuty. Czekolada dawno zdążyła wystygnąć, gdy ostatni dźwięk wypłynął z pianina.
   Ludzie zaczęli bić brawo, klaskali jak najęci. Ja tego nie słyszałem, błądząc myślami po innej rzeczywistości, ale pianistka przeraziła się. Chciała wstać, ale nogi jej stolika przesunęły się po wypastowanej podłodze. Jej noga wykręciła się pod nienaturalnym kątem. Krzyknęła, a ludzie w jednej sekundzie zamilkli, wpatrując się w nią. Ja odwróciłem się natychmiast i klęknąłem przy niej. Jej noga była ewidentnie złamana. Pokrywały ją blizny. Po twarzy dziewczyny spływały łzy. Wziąłem ją na ręce i pobiegłem na parking. Pogrzebałem w jej torebce i znalazłem tam kluczyki. Zacząłem jak opętany biegać po całej powierzchni, wciskając przycisk otwarcia. W końcu auto piknęło. Było to białe Audi A6. Wsadziłem ją na tylne siedzenie, ogłupiałą z bólu i wsiadłem na przednie siedzenie. Po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam prawa jazdy. Zacisnąłem zęby i ruszyłem z miejsca.
   Dojechałem tam w pięć minut. Złamałem chyba z kilkanaście przepisów, ale w tej chwili byłem karetką. Szczerze mówiąc, miałem ochotę opuścić szybę i zacząć się drzeć 'Eoeoeoeoeo', jak ambulans. Ale w tej chwili miałem większe zmartwienie, czyli prawie martwą z bólu nieznajomą, której tak naprawdę ukradłem samochód...
   Chwyciłem dziewczynę i podbiegłem do szklanych drzwi. Pchnąłem je i podszedłem do recepcji. Kobieta wyglądała na co najmniej zszokowaną, a ja moim błagającym wyrazem twarzy chyba powiedziałem jej wszystko, a na wszelki wypadek jeszcze potwierdziłem:
    -Jej noga...Złamana...
   Recepcjonistka pobiegła po nosze i odebrała mi dziewczynę. Stałem tam jeszcze parę sekund patrząc na odjeżdżający wózek. Usiadłem na zielonej ławce i czekałem.
<Rie?>
   

piątek, 16 maja 2014

Zaczynamy!

Po długiej pracy, wreszcie udało się ukończyć nam bloga. Dobra, nie skończyłyśmy, ale dalej się robić nie chce... Strony będą dodawane upływem czasu... Dość długiego czasu...
Miejmy nadzieję, że ktoś dołączy do naszego miasta i zniesie nasze choroby psychiczne, jednocześnie nie zostając nimi zarażonym (oczywiście, ja nie widzę w tym nic złego, ale...)
Więc, do zobaczenia!