Przeczesałem palcami włosy, gdy pielęgniarka otworzyła białe, szpitalne drzwi. Normalnie się tak nie zachowuję, ale nie jestem bez serca. Chociaż może...Czy ja pomagam ludziom, których nienawidzę lub nie lubię?
- Ja...Ja ci zarobię. Albo nie. Nie wiem! - powiedziałem w tempie tak szybkim, że na twarzy kobiet pojawiły się zdziwione wyrazy.
- Nie mam co robić za dnia... Zwykle śpię, więc... Ale nie mam skrzypiec. To co ja mam zrobić? - zastanawiałem się głośno myśląc - W sumie nawet jej nie lubię...
Westchnąłem i wymierzyłem kopniaka jakiejś szafce, która najwyraźniej mnie nie lubiła. A z resztą, szafki nikogo nie lubią.
- Zawsze możesz wypożyczyć skrzypce, niedaleko jest sklep, w którym można kupić instrument, ale w skrajnych przypadkach dają na kredyt, albo można wypożyczyć, jak wcześniej mówiłam. - wtrąciła się rudowłosa pielęgniarka.
Wbiłem nienawistny wzrok w dziewczynę i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Musiałem to wszystko dokładnie przemyśleć...
Moje mieszkanie nie było duże i do tego obskurne. Okno było jedno, z sypialni, a samo mieszkanko miało sypialnię, coś podobnego do salonu i łazienkę. Nie spędzałem tam zbyt wiele czasu. Zwykle chodziłem po okolicznych łąkach, lub siedziałem na ruchliwych ulicach centrum i obserwowałem ludzi, którzy przechodzili obok mnie, oraz bezdomnego, z którym siedziałem tak obojętnie. On trzymał kubek ze Starbucksa, zbierając na jakieś piwo, a ja czytałem książkę z biblioteki. Zawsze dawałem mu kawałek batonika, którego miałem ze sobą, gdy szedłem z nim posiedzieć. Rodzice zawsze mówili 'Nie rozmawiaj z obcymi, no chyba, że będziesz miał z tego jakieś korzyści'. Ale teraz nie żyją i nie obchodzi ich, co robię.
Moja komórka zawibrowała, a na małym ekranie pokazało się imię Wyktora. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem sprzęt do ucha.
- Gy...Znaczy się, Nuuki, co tam u ciebie? -Wyktor prawie krzyczał, usiłując przebić się głosem przez zimne, Rosyjskie zawieruchy. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do mojego nowego imienia.
- U mnie nie najlepiej. Czy możemy porozmawiać później? - krzyknąłem w słuchawkę, a ludzie na ulicy dziwnie na mnie popatrzyli - Teraz muszę iść do domu.
- Dobrz...Ja (kszszsz)...mu (kszszsz)...Pa! - rozłączył się. Nie mam pojęcia na jakim zadupiu znajdował się w chwili rozmowy ze mną, ale raczej nie było to centrum Moskwy.
Schowałem telefon do kieszeni i ruszyłem mozolnym krokiem w stronę domu, wsadzając dłonie do kieszeni czarnej, szorstkiej kurtki. Nigdy nie interesowały mnie materiały...
I w ten sposób, na środku chodnika, zemdlałem, wpadając na jakąś dziewczynę, która rozmawiała z jakimś chłopakiem, ona purpurowa, a on lekko zirytowany. I tak to właśnie było.
<Chuchio? Marie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz